VAN GOGH. U BRAM WIECZNOŚCI
Dzieło Juliana Schnabel’a, twórcy obrazu „Motyl i skafander” zauroczy Was spokojem, ciszą i wyjątkowo osobistym charakterem.
„Van Gogh. U bram wieczności” to przepiękna opowieść o człowieku, który żył malarstwem. Sztuka, niczym powietrze, wypełniała go i nie pozwoliła bez siebie istnieć. W bardzo interesujący sposób reżyser pokazał nam wielkość tego człowieka objawiającej się w wielkiej prostocie egzystencji. Nie ma tu niepotrzebnych słów, skandali, hałasu, osób. Jest on – malarz.
Niekiedy idziemy razem z nim, tuż obok. Kamera zdaje się być przy samej postaci, by za chwilę wejść jeszcze głębiej. Wejść w świat Van Gogha i stać się Nim. Jego pokój staje się naszym pokojem. Dłońmi dotykami pędzli, nakładami farby tworząc obraz. Akt tworzenia staje się naszym udziałem. Inspiracje, poszukiwania tego miejsca, które zachwyca i przekazuje prawdę są ogromną częścią tego filmu. Gdzie ukryte jest piękno? Czym jest? Dla artysty to natura i jej wirujący czar pochodzący od Boga. Reżyser poprzez proste środki przekazuje nam głęboki przekaz od samego malarza, dla którego Stwórca był najważniejszy. Jak sam mówił, talent ma od Boga. Czuje się stworzony do tego, by malować, pokazywać przyrodę, twarz drugiej osoby, przedmioty – po prostu życie. Niezwykła rozmowa z księdzem (granym przez Mads Mikkelsen’a) nie pozostawia złudzeń do czego dążył Van Gogh. Miał przy tym świadomość niezrozumienia przez świat, ale jednocześnie wiedział, że to właśnie czynić musi.
Bo film jest przepełniony samotnością, smutkiem, jakiego doświadcza każdy człowiek. Dla wrażliwego Vincenta konfrontacja z drugą osobą nie zawsze była łatwa. Zaznaczony w filmie wątek przyjaźni z Paul Gauguin’em oraz bliskiej relacji z bratem Theo uświadamiają widzowi, ile znaczyło to dla samego malarza. O ile relacje z pierwszym doprowadziły go do szaleńczego aktu (w filmie zaskoczy Was przedstawienie tej przyjaźni) o tyle rodzinne więzy były dla niego pod każdym względem konieczne, niczym lekarstwo.
Na ogromną uwagę zasługuje ujmująca rola Willem’a Dafoe. To on czyni ten film jeszcze bardziej realnym, a także namacalnym. Bliskie kadry skierowane na jego twarz i oczy, hipnotyzują wręcz widza. Malarz ożył w geście, słowach, ruchach, obliczu aktora.
Wydawałoby się, że biografii na temat Van Gogha powstało już tak wiele, zarówno literackich jak i filmowych, że nowy obraz nas niczym nie zaskoczy. Ale jak się okazuje można poznać malarza, a co więcej poczuć go w sposób osobisty, subiektywny. Zero nadinterpretacji, nadmiernych słów, obrazów, hałasu. Stonowana muzyka, dźwięki natury (mistral, którego czujecie na skórze), wyważone kadry.
„Van Gogh. U bram wieczności” – niezwykły, nastrojowy, głęboki. Nie każdy umie się dziś oderwać od świata codziennego i choć przez chwilę poczuć ciszę, a właśnie ten film daje Wam taką możliwość. Oglądany w kameralnej sali kina, daleko od hałasów ulicy, tłumów sprawia, że na dwie godziny przenosicie się do Arles oraz Auvers-sur-Oise. Stajecie się towarzyszem malarza tak bliskim, jakim do tej pory być nie mogliście.