Wywiady do kawy

DOKTOR BORYSŁAW CZYŻAK – AUTOR “KOLEKCJI. OPOWIEŚCI O WSPÓŁCZESNEJ SZTUCE POLSKIEJ”

Z wielką przyjemnością przedstawiamy Państwu rozmowę z Panem doktorem Borysławem Czyżakiem – autorem znakomitej książki Kolekcja. Opowieści o współczesnej sztuce polskiej.

Pozycja ta ukazała się niedawno nakładam Wydawnictwa Marginesy stając się przy tym lekturą obowiązkową dla wielbicieli rodzimej sztuki. Jej największą zaletą jest mariaż naukowego podejścia oraz wrażliwej duszy autora. Książka dzięki temu staje się opowieścią o twórcach, ich życiu oraz dziełach przez nich stworzonych. Ogromna wiedza, a przy tym delikatność jej ujęcia są wyznacznikami Kolekcji.

Zapraszamy serdecznie do lektury wywiadu i samej książki.

Magdalena Leszner-Skrzecz: Gratuluję wspaniałej książki, w której przekazał Pan ogromna wiedzę, ale podaną w niezwykle subtelnym i wrażliwym tonie. Może zacznijmy od podstawowego pytania: Jak to się stało, że doktor fizyki, badacz, autor prac naukowych zajął się sztuką?

Borysław Czyżak: To jest pewnie kombinacja tradycji rodzinnych, predyspozycji i też osób, które spotykałem. Moja babcia zawsze wspominała o swoich dwóch braciach, którzy uczyli się malarstwa. Byli dość mocno uzdolnieni niestety młodo zmarli, ale ta legenda przetrwała, a niektóre ich obrazy również w domu przetrwały. Generalnie to były opowieści o świecie, w którym ludzie oprócz tego, że poświęcają się swoim sprawom zawodowym – babcia była przedwojenną i powojenną nauczycielką – to również znajdują czas i mają potrzebę poszerzania swojego życia o grę popołudniami na skrzypcach albo na pianinie, albo malowanie akwareli. To taki krąg cywilizacji o ludziach o dość szerokich zainteresowaniach. To pewnie w jakiś sposób we mnie zostało. Natomiast gdy studiowałem i później uprawiałem fizykę to też nigdy nie widziałem specjalnego rozróżnienia na nauki ścisłe i inne dziedziny życia. Wśród kolegów matematyków, fizyków, lekarzy bardzo dużo zawsze było osób zainteresowanych sztuką. Tu można przywołać przykłady osób, które były kiedyś bardzo znane publicznie jak doktor Teodor Białynicki–Birula – lekarz zakopiański, malarz, przyjaciel Witkacego, który opiekował się medycznie Witkacym, legenda głosi, że dostarczał także używek do słynnych seansów artystyczno-towarzyskich… A dzisiaj właścicielem jednej z największych prywatnych kolekcji prac Witkacego jest światowej klasy fizyk profesor Iwo Białynicki-Birula.

To są rzeczy wyniesione z domu czy spotkania różnych osób na mojej drodze. Bardzo fascynowały mnie zawsze związki nauki i sztuki i wzajemne inspiracje między tymi dziedzinami. Tu możemy przywołać wczesne przykłady malarstwa renesansowego z wykorzystaniem camera obscura, urządzenia, które pozwalało odwzorowywać perspektywę w dążeniu do przeniesienia trójwymiarowej przestrzeni na dwuwymiarową płaszczyznę obrazu. To były także osiągnięcia anatomii, które znajdowały swoje odzwierciedlenie na płótnach i w rzeźbach renesansu, ale później to było również zainteresowanie impresjonistów odkryciami optyki i fizjologii widzenia. To była fascynacja surrealistów podświadomością, psychoanalizą. Ważny dla mnie bardzo wątek w tych inspiracjach pomiędzy sztuką i nauką to były zainteresowania kubistów teorią względności i geometrią nieeuklidesową, między innymi pracami Poincare i Ensteina. Wiemy, że przyjaciel Picassa i Braque’a Maurice Princet czytał im popularne opracowanie autorstwa Joffreta, które przybliżało im ówczesne osiągnięcia geometrii i teorii względności, później pojawiło się w ich obrazach rozdrobnienie, to powracanie do malowanego obiektu pod różnymi kątami – widzimy w tym jakby przesunięcia w czasie, czy łączenie tego, co widzimy i tego co wiemy już o obiekcie. To – było w pewnej części inspirowane dyskusjami o odkryciach geometrii i teorii względności.

Te związki między sztuką a nauką są bardzo bogate. Wśród artystów awangardy ważne były pisma El Lissitzkiego, jednego z pionierów malarstwa abstrakcyjnego i konstruktywizmu. On również fascynował się osiągnięciami geometrii nieeuklidesowej, między innymi pracami Łobaczewskiego. Szukał metody, dzięki której w sztuce można byłoby odzwierciedlić nieskończoność przestrzeni, rozgraniczał nasycenie plam barwnych uważając, że to co ma mniejsze nasycenie, ma mniejszy walor malarski, wydaje się nam oddalone, w związku z czym otwiera się przestrzeń przed i za obrazem w stosunku do neutralnego tła.

To były czasy bardzo intensywnych prac nad teorią względności, które w jakimś stopniu go także inspirowały. To oczywiście nie znaczy, że malarze czytali prace Einsteina w oryginale. Tam matematyka jest dość trudna. Natomiast korzystali z opracowań popularnych.

Te związki między sztuką a nauką były ciekawe również w czasach powojennych. Na przykład austriacki malarz później mieszkający w Meksyku i w Stanach Zjednoczonych, Wolfgang Paalen, interesował się w latach 50-tych bardzo mocno teorią Junga, totemami pierwszych Amerykanów, archetypami, ale również fizyką kwantową. Fascynował się pojawiającym się w niektórych popularnych opracowaniach pojęciem równoległości światów, związanym z fizyką kwantową. Starał się przedstawić w swoich pismach, ale także w swoich obrazach wieloznaczne obiekty, które dopiero widz w swojej wyobraźni kierował w określoną stronę i niejako z wielu możliwych światów tworzył jeden. To miało swoje odzwierciedlenie później w pracach między innymi Jacksona Pollocka, w abstrakcyjnym ekspresjonizmie, który przez prace Paalena był w pewnym stopniu inspirowany.

Tak więc to wszystko razem przez lata we mnie się łączyło. Oczywiście było tak, że gdy odchodziłem pod koniec lat 90-tych od czynnego uprawiania fizyki, wciągnęło mnie życie gospodarcze, praca była dość intensywna, niewiele czasu zostawało na wystawy i na zajmowanie się sztuką. Można było kontynuować te zainteresowania tylko sporadycznie, w sposób doraźny, przy okazji wyjazdów. Życie zawodowe wówczas było dość intensywne. Gdy w ostatnich latach życie trochę się ustabilizowało i pozostało trochę więcej czasu na dodatkowe zainteresowania, pomyślałem, że może jest to czas, żeby moje zainteresowania usystematyzować.

Inspirowały mnie opowieści naszej przyjaciółki Violi Szawłowskiej, która skończyła historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Bardzo barwnie o swoich studiach opowiadała. Słyszałem dobre opinie o studiach podyplomowych z historii sztuki nowoczesnej w Instytucie Sztuki PAN i na te zajęcia się zapisałem, trafiając do bardzo różnorodnego środowiska. Studiowali z nami nie tylko Mariusz Szczygieł i Sylwia Zientek, znakomici autorzy, ale również Sebastian Gierz – kolega, który ukończył matematykę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ukończył Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu, wystawiał w tym roku swoje prace w trakcie Biennale w Wenecji w jednej z tamtejszych galerii, w tej chwili przygotowuje wystawę w Paryżu. Tego rodzaju barwne osobowości w trakcie tych studiów bardzo mnie inspirowały.

M.L.S. W swojej książce Kolekcja. Opowieść o współczesnej sztuce polskiej ukazuje Pan artystów dobrze wydawałoby się już znanych, niewątpliwie cenionych. Odkrywa Pan jednak przed nami wiele nieznanych faktów. Proszę powiedzieć nam, dlaczego właśnie Ci bohaterowie polskiej sztuki zagościli w publikacji?

B.C. Wiąże się to z tym, że chciałam pokazać różnorodność wątków, które rozwijały się w polskiej sztuce powojennej. Moje pierwotne zainteresowania to była sztuka abstrakcyjna, abstrakcja geometryczna między innymi Henryka Stażewskiego, ale również awangardowa sztuka Grupy Krakowskiej, gdzie być może tej abstrakcji geometrycznej było trochę mniej, ale było bardzo wiele, awangardowej sztuki idącej w różnych kierunkach i w różnych stylistykach. Natomiast w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że interesując się przede wszystkim abstrakcją trochę tracę z różnorodności świata sztuki. Coraz bardziej zaczęły do mnie przemawiać prace Erny Rosenstein, które nie zawsze mają charakter abstrakcyjny, w których są pewne elementy przedstawiania również jej dramatycznej historii czasów wojny, gdy jej rodzicie zostali zamordowani praktycznie na jej oczach, o czym dowiedzieliśmy się już po wielu latach. Również zainteresowało mnie poetyckie, metaforyczne malarstwo Marii Anto. Ale też coraz bardziej fascynowałem się sztuką konceptualną i tutaj chciałam pokazać to na przykładzie twórczości Zuzanny Janin. Ponieważ zarówno jak Maria Anto jak i Zuzanna Janin przez wiele lat mieszkały na Żoliborzu podobnie jak ja, ich sztuka stała mi się szczególnie bliska.

A więc ten wybór jest wyborem subiektywnym, natomiast podłożem tego wszystkiego jest chęć pokazania różnorodności oraz pokazania różnych wątków.

M.L.S. Są to artyści, którzy żyli w bardzo ciekawych czasach (rodzący się modernizm), ale także i ogromnie trudnych (okres wojny). To wątki, które pojawiają się w każdym rozdziale. To historia, która wpłynęła na ich osobowość, twórczość, postrzeganie świata…

B.C. Zawsze interesowało mnie takie napięcie, pewnego rodzaju opozycja pomiędzy sztuką zaangażowaną a sztuką bardziej kontemplacyjną, taką tworzoną trochę jako sztuka dla sztuki. Wielkim zagadnieniem po wojnie było: czy po Auschwitz sztuka w ogóle może istnieć? A jeśli tak, to w jaki sposób? Może starać się odzwierciedlać tragedię wojny, trudne czasy ludzkości? Być może pokazywać potrzebę poprawiania świata?  To jest dyskusja, która ciągnie się przez wiele lat. Zresztą po pierwszej wojnie światowej również surrealizm powstawał w opozycji, w buncie przeciwko przedwojennemu światu, w reakcji na piekło I Wojny Światowej. To zawsze mnie bardzo interesowało i fascynowało. W jaki sposób artyści poradzą sobie z uczestniczeniem w świecie i z odzwierciedleniem otaczającej ich rzeczywistości. Awangarda tradycyjnie była sztuką zaangażowaną, artyści szukali naprawy świata. Z drugiej strony były nurty bardziej kontemplacyjne, takiej sztuki, która starała się jakby zachować swoją autonomię w stosunku do zamętu i zgiełku świata.

Takimi artystami w Polsce byli koloryści, którzy przed wojną studiowali w Paryżu. Tam uczyli się między innymi od Bonnarda i Légera. Po powrocie do Polski dokonali jeszcze przed II wojną światową przewrotu, kierując sztuki wizualne w stronę nowoczesną, ale nie szukając tego, czego szukała ówczesna awangarda, a więc nie szukając zaangażowania społecznego w sztuce, mimo że sami byli bardzo mocno zaangażowani w sensie życiowym. Przecież Piotr Potworowski jako ułan brał udział i w I wojnie jak i w wojnie polsko-bolszewickiej. Podobnie zresztą Józef Czapski. Byli ludźmi bardzo mocno doświadczonymi. Józef Czapski w czasie II wojny światowej przeszedł przez właściwie cały szlak bojowy Armii Andersa. Wcześniej sporo wycierpiał w trakcie zsyłki do łagru stalinowskiego, po wojnie zakładał z Jerzym Giedroyciem wspólnie Kulturę paryską.

Sztuka kolorystów często jest uważana za sztukę, która nie odzwierciedla bezpośrednio traumy II wojny światowej, która jest niejako zdystansowana wobec rzeczywistości. Trochę tak jak przywołuje się czasem Archimedesa, który w Syrakuzach został przez żołnierza rzymskiego zaczepiony w trakcie rysowania na piasku figur geometrycznych. Archimedes powiedział wtedy: Noli turbare circulos meos, czyli Nie niszcz moich okręgów. A przecież nie był człowiekiem z dystansowanym wobec rzeczywistości. Wcześniej historia mówi o tym, że pomagał budować machiny wojenne, które w znacznym stopniu pomagały bronić Syrakuz. Jednak był też w jakiś sposób zdystansowany. To geometria była jego światem, jego życiem i nie chciał, żeby wojna przysłoniła mu ten świat na zawsze.

Ja podobnie patrzę na kolorystów. Oni bardzo ciężko doświadczeni, szukali pewnego dystansu od zgiełku, zamętu, zła tego świata w świecie swojej sztuki. I te postawy wobec życia chciałam także pokazać. Ale chciałem przedstawić również buntowników takich jak malarze Gruppy  z Jarosławem Modzelewskim, o którym piszę. Którzy w czasie Solidarności, w czasie stanu wojennego buntowali się, tak jak to powiedział kiedyś Ryszard Grzyb: buntowali się przeciwko wszystkiemu. Przeciwko państwu, Kościołowi, sztuce – wówczas sztuce konceptualnej czy też sztuce abstrakcyjnej. Oni chcieli malować żywiołowo, ekspresyjnie. Buntowali się także przeciwko sobie samym, cały czas przekraczając granice, nie dając się zaszufladkować. To również była postawa zarówno wobec sztuki jak i wobec otaczającej rzeczywistości, którą staram się w książce pokazać.

M.L.S. Obok tytułowych nazwisk występują twórcy, którzy żyli obok nich i z nimi. Te życiorysy przenikają się. Ukazuje Pan zależności między nimi, bogactwo kulturowe Polski, z których nie wszyscy zdają sobie sprawę…

B.C. Różnorodność kulturowa i różnorodność sztuki, którą pokazuję w książce – to była rzecz dla mnie równie ważna, starając się zrozumieć skąd wzięły się różne nurty sztuki istniejącej w Polsce powojennej, istniejące równolegle do siebie. Dlatego, że mieliśmy zarówno geometryczną abstrakcję, papieża abstrakcji – czyli Henryka Stażewskiego, który przecież już przed wojną miał bardzo znaczącą pozycję w środowisku międzynarodowym, który  brał udział w stowarzyszeniach tworzonych na zachodzie Europy razem z największymi malarzami ówczesnego świata, później razem z Władysławem Strzemińskim zakładał Muzeum Sztuki w Łodzi, które było przecież drugim muzeum sztuki nowoczesnej w Europie, do którego  liczni artyści przekazywali swoje prace. To pokazuje jego pozycję już przed wojną. On kontynuował swoją twórczość, w związku z czym już po wojnie mieliśmy bardzo silną reprezentację geometrycznej abstrakcji, która w pewnych miejscach na Zachodzie stawała się klasyką już nieco przebrzmiałą. U nas jeszcze w latach 60-tych, 70 -tych była w głównym nurcie sztuki. A jednocześnie mieliśmy poetyckie, metaforyczne malarstwo Marii Anto czy Kazimierza Mikulskiego, mieliśmy sztukę performance, sztukę konceptualną między innymi Zuzanny Janin, mieliśmy świetną rzeźbę od Katarzyny Kobro do Aliny Szapocznikow, Magdaleny Abakanowicz. Każda z nich w innym stylu, każda w innym języku wypowiedzi wizualnej. I to była różnorodność, która mimo ograniczonej wolności, braku rynku, bo rynek był całkowicie zmonopolizowany przez galerie i muzea państwowe, przy ograniczonych kontaktach ze światem, dzięki wysiłkom artystek i artystów powstała sztuka jak barwny kalejdoskop, którą warto pokazywać.

M.L.S. Muszę przyznać, że lektura jest zaskakująca. Jest pełna duchowości oraz wrażliwości. Pana styl to dusza i serce. Jest piękna. A przecież od „naukowca” spodziewalibyśmy się chyba bardziej „ścisłego” podejścia. Patrzy Pan na świat okiem i szkiełkiem mędrca?

B.C. Ja zawsze miałem problem z rozróżnianiem szkiełka i serca, uczuć. Nie bardzo do mnie przemawiał ten podział.  Muszę powiedzieć, że tak jak ja patrzę na sztukę to najważniejsza jest dla mnie barwa, pierwsze odczucie, pierwsze emocje. To jeszcze co pojawia się przed analizą intelektualną. Natomiast z czasem jest tak, że gdy poświęcam trochę więcej czasu danej pracy, zaczynam również szukać interpretacji, – nawet jeśli można pozostawić je otwarte, nie zawsze muszą być jednoznaczne Ale ten element intelektualny czy również badawczy w poszukiwaniu tła czy możliwych inspiracji jest dla mnie równie ważny. Nie mogę sobie wyobrazić patrzenia na sztukę w sposób wyłącznie subiektywny czy wyłącznie emocjonalny. Tak samo jak nie mogę sobie wyobrazić patrzenia na sztukę w sposób wyłącznie intelektualny i chłodny. Rozróżnienie na serce i rozum to jest dla mnie dość trudne. Wolę łączyć te dwie strony.

M.L.S. Lektura pomimo bardzo rzetelnej pracy, którą Pan wykonał jest bardzo osobista. Pisze Pan o swoich przemyśleniach, odczuciach. Dzieli się Pan z nami swoimi spostrzeżeniami. To nadaje jej dodatkowy poziom. Przybliża Pana jako autora do czytelnika…

B.C. To przybliżenie wynika z tego, że ja sam się borykam z odbiorem sztuki i pomyślałem o tym, że jeśli ja się borykam i staram się w jakiś sposób sztukę najpierw odczuć, a potem zrozumieć, to może warto się tymi poszukiwaniami, tą podrożą trochę emocjonalną i jednocześnie intelektualną podzielić z czytelnikami. Być może komuś to pomoże w wędrówkach po wystawach, galeriach, po świecie współczesnej sztuki.

Natomiast trudno jest bazować tylko na samej subiektywności i na takim emocjonalnym zbliżeniu z czytelnikiem. Jednak staram się również w sposób racjonalny, chwilami może badawczy pokazywać tło na jakim artyści, artystki tworzyli. Dla mnie wielką inspiracją były książki Andrzeja Franaszka o Czesławie Miłoszu i Zbigniewie Herbercie, w których on pisał o ich twórczości, pisał o poezji, ale jednocześnie starał się pokazywać ich korespondencję, przyjaciół, rzeczy, które ich zajmowały, które ich być może drażniły, które budowały pewne napięcia później znajdowane w utworach. Ja nie jestem biografem. Nie myślę o sobie jako o biografie. To, co piszę to są raczej eseje o sztuce. I to jest dla mnie najważniejsze. Natomiast w tych esejach staram się pokazywać tło, tak żeby czytelnik mógł zobaczyć trochę szerszy kontekst. Ale też staram się pozostawiać ostateczne interpretacje czytelnikom.

M.L.S. Z okładki spoglądają na nas postacie z obrazu Marii Anto – jednej z Pana bohaterek. Dlaczego wybrali Państwo to właśnie dzieło?

B.C. Okładkę przygotowała Anna Pol, a na niej możemy zobaczyć obraz Marii Anto.  Ale również możemy zobaczyć fragment pracy Zuzanny Janin. Palimpsestu, który został przygotowany przez artystkę na bazie zużytych płyt CD z zapisem jej prac, a na nich zostały zapisane ołówkiem teksty, które artystka wybrała z klasyki filmu. To są dwie prace, które są bardzo wartościowe pod względem czysto wizualnym, graficznym. Można powiedzieć, że wybierając spośród kilku propozycji okładek jod razu zobaczyłem, że te okładki wizualnej są bardzo przekonujące. Uważam też, że dość dobrze oddają treść książki. Pokazują historię matki i córki, bo Zuzanna Janin jest córką Marii Anto. Historia matki i córki, bardzo silnych osobowości. Dwóch artystek znanych może bardziej za granicą niż w Polsce, które odniosły znaczące sukcesy w świecie międzynarodowej sztuki, a które wybrały całkowicie odmienną drogę artystyczną. Szczególnie Zuzanna Janin w stosunku do bardzo silnej osobowości i wyrazistej sztuki swojej matki, poszła zupełnie inną drogą. Studiując rzeźbę, zajmując się sztuką konceptualną, prowadząc wielowątkowe prace, używając różnych mediów w ramach sztuki konceptualnej – często to jest tradycyjna rzeźba, ale równie często to jest wideo, czasem performance, czasem to jest kombinacja różnych tych form; pokazuje nam swój świat bardzo, bardzo różnorodny i bardzo różny od świata Maria Anto. Pomyślałem, idąc tropem zaproponowanym przez Annę Pol, że to może być dobre odzwierciedlenie tego, o czym piszę w książce. Uważam też, że to, że mamy sztukę kobiet na okładce, to też ma swoją wartość, bo o sztuce kobiet warto mówić i warto traktować ją w taki sposób pełni, by w pełni docenić jej wartość.

M.L.S. Czy któryś z artystów przedstawionych w książce jest Panu szczególnie bliski?

B.C. Zastanawiałem się nad tym, czy gdybym musiał wybrać tylko sztukę jednej osoby – to kto by to był? Patrząc na sztukę polską czy sztukę tworzoną w Polsce w ogóle w historii, muszę powiedzieć, że pierwszym artystą, który jest dla mnie bardzo ważny jest Wit Stwosz. Nawet jeżeli z pochodzenia był Niemcem, to jednak stworzył znakomite dzieło w Polsce, był obywatelem miasta Krakowa, nadał jednemu ze swoich synów imię Stanisław. W związku z tym niejako przyjmuję go w poczet artystów polskich, a przynajmniej artystów tworzących w Polsce i uważam go za bardzo ważną postać, a jego sztukę za bardzo ważną dla mnie osobiście.

Potem przez wieki XVII i XVIII właściwie muszę przyznać, że nie widzę w polskiej sztuce nic szczególnego, bo na przykład portrety trumienne są ważnym nurtem w polskiej sztuce, ale to nie jest dla mnie najważniejszy obszar.

W XIX wieku na pewno wybrałabym Piotra Michałowskiego, szczególnie jego portrety, które uważam za genialne. Zawsze niesamowicie mnie wzruszają, wzbudzają podziw dla sztuki, dość szybkiego, szorstkiego, wówczas bardzo rewolucyjnego sposobu malowania i przedstawiania postaci.

W XX wieku jest cała plejada ważnych dla mnie artystów i artystek. Trudno jest wybrać.  Na pewno wybrałbym jeden z obrazów Andrzeja Wróblewskiego, ale gdybym miał wybrać całą twórczość tylko jednej osoby, to byłaby to twórczość Magdaleny Abakanowicz, która bardzo mocno do mnie przemawia na poziomie emocjonalnym, intelektualnym i w bardzo wielu formach, nie tylko w formie rzeźby tej monumentalnej, którą znamy z realizacji publicznych w Poznaniu czy Chicago. Również jej rysunki, również jej mniejsze prace. Jest to dla mnie bardzo ważna twórczość. Jest też w jej twórczości wątek poznański, który jest dla mnie ważny Magdalena Abakanowicz przez wiele lat mieszkała, pracowała i wykładała w Poznaniu, prowadząc pracownię tkaniny artystycznej. Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu nosi imię artystki. Jej praca na Cytadeli poznańskiej Nierozpoznani jest dla mnie bardzo ważna. I o tym piszę w książce w dość osobistym eseju, który wiąże się z jej twórczością i jest oparty o moją subiektywną, osobistą podróż przez jej twórczość. To jest osoba i twórczość, która jest mi szczególnie bliska.

M.L.S. Czy ma Pan w planach kolejne prace z zakresu sztuki?

B.C. Pozostawiam to z pewnym uśmiechem i powiem tylko, że zawsze się nad czymś pracuje i mam nadzieję, że niedługo będę mógł Państwu o tym opowiedzieć.

M.L.S. Bardzo dziękuje za poświęcony czas.


Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękujemy WYDAWNICTWU MARGINESY

error: Content is protected !!